W oczekiwaniu na cud :x
Hejho czytelnicy!
Zgłaszam się zmęczona, padnięta i wykończona. Jeszcze jakieś synonimy potrzebne? :)
Od bitych dwoch tygodni dzień w dzień zapierniczamy jak krasnoludki co mają motorek w wiadomym miejscu - a dlaczego? Bo zbliża się termin wizyty Miłego Pana z Banku. Najgorsze jest to, że ciągle nam się przypomina coś do zrobienia... Dni lecą, roboty coraz więcej (?), a mój biceps coraz twardszy...
Jeszcze troche poprawek regipsowych, obicie dwóch okien dachowych, przykręcenie stopni, zaszpachlowanie łączeń, złożenie kuchni...
Do rzeczy, co się udało zrobić.
Płytki w kuchni zostały ułożone całkowicie, po wyschnięciu piękniście je zafugowałam :) Uszkodzone opakowanie pięknie nam wymieniono :)
Kolejno, Pan Inwestor z kolegą zaszpachlowali dziurki od wkrętów w regipsach :) I zaczęli łączenia. A ja odkryłam w sobie talent do szpachlowania miejsc styku płyty k-g ze ścianą (lata nakładania fluidu na twarz zrobiły swoje!) :D
Jako, że nie mamy zrobionego gazu, musimy "dać" bankowi coś w zamian. RObimy kuchnie na gotowo - pierwsza warstwa farby już jest :)
Jutro rano druga warstwa, a jak się uda to po południu składamy meble... OBY!
Z innych inszości, hydraulicy podłączyli piec :)
A gdy pogoda nie dała im wejsć na dach, zamontowali kibelek, a raczej stelaż, nr 1.
Chyba tyle :) Musi się zdarzyć cud żebyśmy zdążyli oraz żeby Pan z Banku wszystko klepnął...
Wyślijcie trochę siły!
Buziaki,
Ola.